Mroźny,
jesienny wiatr intensywnie kłuł zgarbionego
jeźdźca i jego wierzchowca w oczy. Książę nienawidził takiej pogody. Upały z
ciężkim sercem znosił, ale szare, zachmurzone niebo sprawiało, że czuł się
jeszcze bardziej ponuro niż zwykle. Wbrew pozorom to było możliwe: teraz jego
twarz miała niemal grobowy wyraz.
Pędził
przed siebie, marząc tylko o jednym. Pragnął zapomnieć o wszystkim, co zobaczył
kilka minut temu.
Śmierć. Unosząca
się w powietrzu cisza, przerywana jedynie rozpaczliwą grą skrzypka, na którego
szyi lśniło ostrze długiego miecza. Krwawe obrusy, siedzący w dziwacznie
powykręcanych pozach goście. Roztrzaskana korona cesarza, z toporem wbitym w
sam środek szmaragdowych zawijasów zdobiących ją od przodu. Martwy wzrok. Pusty wzrok jego ojca.
A
on stał tam wtedy jak idiota, zdrętwiały ze strachu. Nie mieściła mu się w
głowie taka masakra. To tak wygląda wojna? To nie honorowe potyczki, jeźdźcy z
kopiami, pułki pod dowództwem odważnych generałów z herbami na tarczach, nie
posłowie z dyplomatycznymi pismami?
W
tym miejscu kończy się człowieczeństwo. Ta wąska granica nazywa się wojną.
Książę w ramach darmowej edukacji właśnie się tego dowiedział, i to w bardziej
drastyczny sposób, niż by pragnął. Życie było surowym nauczycielem.
Ale
teraz musiał jak najszybciej odnaleźć swoje siostry i uciekać. Oni tam zostali.
Istoty o pięknych oczach, pięknych twarzach… ciemnych duszach. Tak ich
przynajmniej postrzegał. W takt stuku kopyt biło i jego serce. Dobrze, że w
ogóle biło.
Nie
wiedział, gdzie są wszystkie jego siostry. Zresztą… I tak go nie obchodziły.
Byli rodzeństwem, ale co z tego? Kto na co dzień o tym pamiętał? Chyba jedna
Leithe, kończąca za miesiąc dziesięć lat. Wiedział, że była tego dnia na
spacerze z damami dworu. Musiał ją odnaleźć, jej uśmiechowi akurat nie mógł
pozwolić zgasnąć.
Na
horyzoncie zamajaczyła mu jakaś sylwetka, ale szybko rozpoznał w niej nie swoją
siostrę, a poznaną niedawno panią bard. Szła jak gdyby nigdy nic, nieświadoma
zagrożenia, a pomimo dzielącej ich odległości słyszał, jak nuciła bliżej nieokreśloną,
radosną melodię. Zwolnił do kłusa i zatrzymał się tuż za nią.
-
Hej, poetko!
Dziewczyna
odwróciła się, zdumiona, ale zaraz jej twarz przybrała zwyczajny wyraz.
Odkaszlnęła, choć był to raczej niepotrzebny zabieg, bo zamiast pyłu na drodze
było samo błoto. Wierzchowiec księcia niecierpliwie przebierał w nim kopytami.
Sam bieg nie sprawiał mu najmniejszej przyjemności. Musiał ciągle uważać, by
się nie pośliznąć, a nie był stworzony do rozważnego galopu. Miał bardzo
porywczą duszę, dlatego właściciel tak go pokochał.
-
Witaj, książę! – przywitała się z uśmiechem poetka, kłaniając po swojemu.
-
Skąd ta radość? – zapytał ponuro.
-
Skąd ten pesymizm?
-
Mam swoje powody, naprawdę ważne powody! A ty mnie denerwujesz.
-
A ty mnie nie – odparła ona przekornie, nic sobie nie robiąc z miny księcia,
choć Jofre spojrzał na nią błagalnym wzrokiem. Marzył, by przestała go
denerwować. Uśmiechnęła się tylko w odpowiedzi, a książę kontynuował.
-
Myślę, że powinnaś uciekać. Nie masz zbyt wiele czasu, ja również…
-
Uciekać? Po co niby? - zapytała ze
szczerym zdziwieniem. – Właśnie idę na czwartkowe spotkanie klubu poetów i…
-
Dwór w Ostii już nie istnieje. Klub Poetów pewnie wkrótce się rozpadnie.
Wskakuj, póki masz szansę. - Wyciągnął
ku niej rękę.
-
Niestety nie rozumiem.
Książę
milczał, patrząc na nią wyczekująco.
-
A skąd mam pewność, że nie chcesz mnie porwać, omamić, zgwałcić i poderżnąć mi
gardła? Właściwie jeśli byłbyś nekrofilem, to kolejność nieco by się zmieniła,
ale sens pozostałby ten sam, więc... – kontynuowała poetka.
-
Chodzą mi po głowie nieraz różne rzeczy potwierdzające moje zdeprawowanie, ale…
bez przesady – powiedział Jofre, urażony.
-
Myślałam, że te bajki o wrażliwych książętach to fikcja.
-
Przestań. Bo mogę stracić cierpliwość – ostrzegł sucho książę, ale nie cofnął
ręki. W końcu poetka ją chwyciła i zgrabnie wskoczyła na konia, sadowiąc się w
siodle za Jofre.
Po
krótkiej ocenie, że jest niewygodnie i po serii ironicznych docinków co do
charakteru, wyglądu i zachowania księcia, wiatr galopu wdarł się do ust Idalii,
więc litościwie umilkła. Jofre cieszył się ciszą, która zapadła. Rytmiczny
stukot kopyt i świst wiatru pozwoliły mu się odrobinę uspokoić. Święty spokój
na razie nie był na dobrej drodze, by go odwiedzić, ale sytuacja została choć
trochę opanowana.
Droga
do ogrodów nie była daleka, a drzewa rosnące wokół niewysokie. Połacie
zamokniętej, zielonej trawy okraszały latem gęstwiny kwiatów, teraz jednak
przedstawiała ona dość smutny obraz. Gdyby nie znajdujący się w centrum plac
zabaw, ogrody o tej porze roku można by nazwać najzwyczajniej w świecie
nudnymi.
Na
wysokiej huśtawce stojącej na placyku siedziała niziutka dziewczynka otoczona
tłumem służek i dam w pięknych, kolorowych sukniach. Na uboczu stał osiodłany
bułany kucyk, skubiąc resztki trawy i opędzając się ogonem od natrętnych much,
o dziwo nie zrażających się nieprzyjemną pogodą. Wędzidło było uzielenione od
zachłannie pożeranej trawy, a znudzona mina świadczyła o tym, że kuc ma okazję
delektować się nią od kilku dobrych godzin.
-
Paniczu! – Któraś ze starszych służących zauważyła nadjeżdżających i głęboko
się ukłoniła, uśmiechając smutno.
Reszta
poszła za jej przykładem, a dziewczynka zeskoczyła z huśtawki, niefortunnie
lądując w małej, błotnistej kałuży i mocząc swoje dotąd nieskazitelne buciki w
wyjątkowo poważnym, szkarłatnym kolorze. Jej sukienka, idealnie skrojona, była
bordowa i sięgająca za kolana. W talii przepasana szeroką wstęgą, z niskim kołnierzykiem
pod szyją, bufkami przy rękawach, od pasa rozchodząca się szerokimi fałdami
materiału… Idalia pomyślała ze współczuciem, że gdyby była tą dziewuszką to
chyba by nie wytrzymała. Lubiła sukienki od małego, ale w porównaniu do stroju
księżniczki jej ubiór zawsze…
Zawsze był przecież taki
sam, dokończyła w myślach, pochmurniejąc. Jofre zeskoczył z
konia i skinął kobietom głowami. Niezrażona ubłoceniem butków dziewczynka
biegła w jego stronę z wyciągniętymi rączkami.
-
Jofre! – zawołała z radością, gdy wziął ją w ramiona.
-
Jak się masz, mała?
-
Cudnie! A wiesz, co powiedziała dziś Fradamme, jak ją spotkałam? Że wyglądam
prześlicznie! I że urosłam! I cały czas tak mi powtarzała i nie chciała słuchać
jak jej mówiłam, że wcale nie, bo wiesz… chciałam być... ee... skromna. Bo
zawsze powtarzałeś, że nie można mówić o sobie tak że jest się ładnym i w
ogóle. Że powinno się być pokornym i nie zgadzać się jak ktoś prawi komplementy
– wytłumaczyła dokładnie swoim typowo dziecięcym, na siłę filozoficznym głosem.
-
I bardzo dob… - zaczął. Dokończenie udaremniło mu wtrącenie Idalii.
-
Jak dla mnie to wcale nie jest takie dobre – oznajmiła poważnie. – Człowiek
musi mieć poczucie własnej wartości i zdawać sobie sprawę z tego, co potrafi i
jaki jest. Jeśli jakaś dama mówi ci, że masz ładną sukienkę, powiedz: „Miło mi,
pani, że tobie też się podoba. Moja najlepsza krawcowa ją szyła, więc jak
mogłaby źle leżeć?”. Jesteś księżniczką, musisz doceniać samą siebie, inaczej
inni nie będą tego robić – zakończyła uśmiechnięta, z samozadowoleniem
zauważając świecące z zainteresowania oczy dziewczynki.
-
Pani pedagog – warknął cicho Jofre. –
Czy mogłaby pani zostawić sobie filozoficzne pogawędki na potem?
-
Ależ oczywiście, panie książę – parsknęła Ida, poprawiając się w siodle. Kucyk
należący do Leithe z zaciekawieniem poderwał głowę i zarżał na widok znajomego
wierzchowca. Przy okazji z pyska wypadło mu parę źdźbeł zmiętoszonej trawy,
jednak nie powstrzymało to napływu radości. Jofre przewrócił oczami i spojrzał
poważnie w granatowe tęczówki siostry.
-
Słuchaj mnie przez chwilę, mała. Musimy wyjechać. W trybie natychmiastowym.
Damy na pewno mają twoje ulubione rzeczy. Weź je, a potem wyruszymy…
-
Na konną przejażdżkę! – dodała z zapałem Idalia, zapraszającym gestem wskazując
dziewczynce kucyka. Leithe, oczarowana nowo poznaną kobietą, bez wahania
podbiegła do konia, chwyciła za siodło i z trudem podciągnęła stopę na wysokość
strzemienia. Jofre czuł coraz większą wściekłość i bezradność. Przez krótki
moment miał ochotę podejść do swojego wierzchowca, zrzucić z niego Idalię i
samotnie pogalopować gdzieś w dal, po czym wykopać głęboki rów i położyć się na
dnie, czekając na białe, wijące się robaczki, które ponooć wyżerają wszystko,
co znajdą na swojej drodze.
-
Taak… Zawsze ceniłem twoją energię, siostrzyczko – powiedział w końcu, czując
żal ściskający mu gardło.
Znowu
wszystkie niechciane wydarzenia ostatnich minut uczepiły się jego myśli i
przetworzone powpadały do wyobraźni, która następnie stworzyła wybujałe obrazy
przyszłości. Przełknął ślinę, zamienił kilka słów z damami dworu i powiedział
im z największym spokojem, co zaszło, po czym wykazał się niezmiernym egoizmem
i odjechał. Zabrał ze sobą tylko siostrę i zupełnie nieznaną poetkę, czego
zszokowane damy nie zdołały skwitować najcichszym westchnieniem. Strach
najzwyczajniej w świecie zdławił ich gardła.
*
Około
dwudziestu elfów skłębiło się na głównej drodze prowadzącej do ostijskiego
pałacu. Plan był inny, zamierzenie, efekt również nie miał tak wyglądać.
Zdezorientowane oczy spoglądały na otwartą bramę, pomruki przywołanych z innych
pozycji bojowych banitów zakłócały przejmującą ciszę.
-
Czuję się jak imbecilus totalis,
stwierdzając właśnie z największym spokojem, że ktoś sprzątnął nam zdobycz
sprzed nosa – odezwał się cicho Alessandro, spoglądając pustym wzrokiem na
zerwaną flagę cesarza. Jego głos odbił się głucho od opuszczonych murów.
-
Gdzie Zawieja? – zagadnął Theo. W jego zielonych oczach zaigrały niebezpiecznie
złość i nieufność.
-
Nie pokazał się od paru dni. Na pewno ma jakieś ważne sprawy do załatwienia,
przecież ot tak by nas nie zostawił – usprawiedliwiła go Avia, uśmiechając się
wymuszenie. – Myślę, że bezpieczniej będzie wrócić do naszej siedziby i
poczekać na jego powrót.
-
Na razie chyba na to za późno – odparł Alessandro, drapiąc się po głowie.
-
Skąd taki wniosek?
Na
wpół zgięty palec elfa wskazał na wznoszoną właśnie nową flagę. Nieprzyjemną
ciszę przerwał jeszcze gorszy, metaliczny szczęk płytowej zbroi. Wszyscy naraz
odwrócili głowy, wlepiając oczy w nadchodzący orszak. Nikt nic nie rozumiał,
otępienie i szybkość następujących po sobie wydarzeń były zbyt silne.
-
Wiecie co? – zaczął drżącym głosem Theo, przeklinając przy okazji w duchu to,
że dołączył do zgrai długouchych. – Jak na mój gust, to nie byliście jedynymi
rebeliantami, którzy wpadli na pomysł pozbawienia Ostijskiego cesarza głowy.
O co chodzi z tym dziwnym dialogiem? Czemu nie krzyknął do Idalii "wskakuj, król nie żyje!"?
OdpowiedzUsuń