piątek, 8 czerwca 2012

Rozdział XVIII

Rozdział z obiecaną dedykacją dla Shauu_! Wystarczająca ilość księciunia i Reynevana?  Mam nadzieję, bo więcej się chyba z mojej strony nie dało! :)


Ciepło było wszędzie, ogarniające ze wszech stron, lecz cudownie świeże. Lekki wiatr, zieleń pól, złoto słońca. Spokój, lecz nie śmiertelna cisza. Szczęście.
Theo stał pośrodku tego wszystkiego, uśmiechając się radośnie. Jego umorusana twarz wreszcie doświadczyła szczęścia, a każdy delikatny promień, który ją otulał, był doskonałym lekiem na całe zło, jakiego elf doświadczył ostatnio. Wokół rozbrzmiewał śpiew ptaków, gdzieś w oddali słychać było radosny śmiech innych znajdujących się tu ludzi.
Zielonooki ruszył przed siebie, a z każdym krokiem lekkość stóp stawała się coraz przyjemniejsza. Zdjął brudne buty i zaczął biec boso po trawie, czując się jak małe dziecko. Nie myślał, po prostu biegł. Każda część jego umysłu była przepełniona euforią, stanem nieopisanej wesołości. Ciało miało tyle siły, co jeszcze nigdy, a od środka rozpierał je cudowny, ciepły entuzjazm.
Rozejrzał się, energicznie nabierając powietrza do płuc. Tak zielonych traw nie było nawet w Dolinie! Śmiech, dotąd tłumiony, wyrwał się na powierzchnię ze zdwojoną siłą. Theo legł na trawę, gładząc palcami wilgotne od rosy kwiaty. Palce reagowały na tę miękkość z radością, zaciskały się na większych łodyżkach, mknęły płynnie po źdźbłach trawy.
- Czuję się, jakbym odrodził się na nowo – szepnął z błogością, wpatrzony w błękitne niebo.
- Błąd! – Usłyszał nagle i odwrócił głowę.
Na pobliskim kamieniu siedziała wysoka, odziana w jeździecki strój postać o trudnej do określenia płci. Piłowała sobie długie, białawe paznokcie śmiesznym pilniczkiem w kształcie kosy.
– Po prostu umarłeś, długouszku – zakończyła z szerokim uśmiechem Śmierć i odwróciła w stronę elfa kościstą twarz pokrytą cieniutką warstwą woskowatej skóry.

*

Spomiędzy usypanych na stos kamieni wyciekała strużka błota, która przed momentem utworzyła się z rozmakającej coraz bardziej ziemi. Skapnęła z jednego odłamka na drugi, przepłynęła łagodnym strumyczkiem aż do gruntu, z którym się zlała, jak gdyby nigdy nic. Jak gdyby nigdy nie spoczywała na nagrobku martwego elfa.
A oni oboje wciąż klęczeli przy kurhaniku Theo, spoglądając na siebie niepewnie. W gruncie rzeczy nie znali się, nie wiedzieli, dlaczego są tu razem ani jak długo już nie potrafią zebrać myśli. Deszcz, który nie tak dawko był jedynie mżawką, teraz zamienił się w ulewę.
Rany na ciele mężczyzny odnowiły się, krew całkiem obficie spływała po jego plecach. Ale nie zważał na to, próbował poukładać sobie w głowie wszystkie zdarzenia, które przed chwilą miały miejsce.
Nie potrafił.
Wstał powoli, a drżące kolana prawie się pod nim ugięły. Przełknął ślinę, która z trudem przecisnęła się przez zaciśnięte gardło. Ale nie mógł pozwolić sobie na uronienie choćby jednej łzy, nie teraz. Kobieta poszła w jego ślady i podniosła się, odgarniając opadające na twarz blond włosy.
- Ty jesteś Reynevan? – zapytała zachrypniętym od płaczu głosem, po czym odchrząknęła, usiłując odzyskać normalny ton. Mężczyzna uniósł lekko brwi w geście zdumienia.
- Skąd...?
- Theo nieraz o tobie opowiadał. – Kobieta uśmiechnęła się z trudem, pocierając kark z zakłopotaniem. – Ale nie zdawałam sobie, że jesteś tak podobny do moich wyobrażeń. Jestem Idalia. – Wyciągnęła dłoń w stronę mężczyzny, a ten uścisnął ją. Mocnym, męskim, pewnym chwytem.
Scena, z pozoru banalna, miała w sobie coś pięknego. Wokół deszcz, śmierć, zawieja. A nad grobem wspólnego przyjaciela dwójka nieznajomych podaje sobie dłonie, jakby udowadniając, że koniec jest tylko początkiem nowego.
- Słuchaj... – Reynevan nie bardzo wiedział, jak ubrać swoje myśli w słowa. I nagle, gdy cofał rękę, coś do niego dotarło. – Zgubiłem w lesie towarzyszkę... ranną – wymamrotał w końcu, rozglądając się nieprzytomnie.
- Ty też jesteś ranny – zauważyła Idalia, wskazując na nieciekawie wyglądającą rozdartą koszulę. O zewnętrznej tunice nie mówiąc.
- To nieważne, musimy ją znaleźć, wykrwawi się! – krzyknął niespodziewanie, cofając się o krok. Poetka wbiła w niego twardy wzrok.
- Panikujesz? – Założyła ręce na piersi, również postępując do tyłu.
- Skąd. – Reynevan wzruszył ramionami. – Po prostu... jestem w szoku, jestem załamany, jestem... cholera. Jestem mężczyzną.
Idalia obserwowała uważnie jego mimikę, każde drgnienie mięśni twarzy, najdrobniejszą nawet zmianę w oczach. Żołnierz nie potrzebował dużo czasu, by wyprostować się i spojrzeć w niebo wzrokiem tak mocnym i niezłomnym, że mógł kojarzyć się jedynie ze stalą. Usta ułożyły się najpierw w idealnie równą linię, a potem jeden ich kącik uniósł się dosłownie o milimetr. Ale to wystarczyło, by poetka podświadomie poczuła, że w jego sercu zmieniło się o wiele więcej. Że kilometry pustki wypełniły się czymś, czego ona jeszcze nie znała. Ale miała ogromną nadzieję na poznanie jegomościa bliżej. Bo wydał jej się niezmiernie intrygującą i godną najwyższego poważania osobą.
- Masz jakieś nadprzyrodzone moce czy to tylko ja odnoszę takie wrażenie? – zagadnęła, kiedy powoli odchodzili w stronę równiny, opuszczając samotny klif.
Reynevan dłuższą chwilę milczał, spoglądając przed siebie. Jego buty, poszarpane i zniszczone, mlaskały w grząskim błocie. Założył ręce na piersi i wciągnął wilgotne, nocne powietrze. A potem westchnął głęboko i roześmiał się tak cicho, że niemal niedosłyszalnie.
- No mam, choć ty pewnie tak tego nie nazwiesz. Jestem człowiekiem. Upadam i powstaję. I potrafię przetrwać rzeczy, które niejednego nieśmiertelnego bohatera powaliłyby na twarz – powiedział spokojnym głosem, a z jego rzęs skapnęły powoli deszczowe krople.
Poetka szła równym tempem, wzrok wbijając w ziemię. Nie chciała, by ktokolwiek widział jej łzy, choć czuła, jak obraz przed jej oczami gwałtownie się rozmazuje. Nie potrafiła zdefiniować, co konkretnie ją wzruszyło, ani w jak dużym stopniu na to właśnie wzruszenie wpłynęły słowa kompana. Faktem jednak pozostawało, że jej drobne, smukłe palce drżały, podobnie jak serce.
Zaklęła pod nosem. Nie lubiła melancholii, ale co mogła poradzić?...
- Muszę odnaleźć resztę moich przyjaciół – oznajmiła po dłuższej chwili milczenia.
- Znowu chcesz się zgubić sama? Poszukajmy ich razem – zaproponował Reynevan. – Wszyscy muszą być gdzieś w pobliżu. A teraz krótko mi opowiedz, jak właściwie poznałaś się z Theo i o co w tym wszystkim chodzi!
Nie mogła się nie zgodzić.
*
Jofre miał ochotę śmiać się i płakać, tarzać na ziemi i walić pięściami w drzewa, zedrzeć sobie z dłoni skórę i skupić się na jakimkolwiek innym bólu niż ten, który obecnie go drażnił. W drodze ostateczności w grę wchodziło zakrzykiwanie bojowe hasła w stylu „cesarski dziedzic-wyrzutek za darmo, tylko dzisiaj!”. Książę mógłby zostać okrzyknięty mistrzem reklamy, pierwszym prawdziwym menadżerem (w dodatku samego siebie). Ale gdzie tam, nawet słowa nie potrafił z siebie wydusić. Nie żeby przywaliło go drzewo czy coś w tym rodzaju, to przecież tylko jedna gałąź uderzyła w jego udo, cudownym trafem ratując przed smokiem.
A właśnie. Smokiem.
I jego myśli gwałtownie skręciły z rozległych terenów ironicznego humoru w zakątki zamieszkiwane raczej przez poczwary, które kojarzyć się mogły jedynie ze strachem, niepewnością i goryczą. Książę westchnął, prostując się i resztkami sił podniósł się na nogach. Udo bolało, nawet bardzo, ale na całe szczęście kość zdawała się być w całości – w każdym razie Jofre ocenił, że noga nie zgina się przypadkiem w trzech miejscach. Pokręcił chwilę głową, czekając, aż wszystkie kręgi jego obolałego karku wskoczą na miejsce. W międzyczasie rozglądał się po niespecjalnie sympatycznych chaszczach, które można by nazwać zgodnie jednym słowem – przerażające.
- To teraz – zamruczał leniwie sam do siebie, tym razem strzelając po kolei kośćmi palców – miło byłoby się dowiedzieć, gdzież podziewa się ten skrzydlaty potwór.
Książę ułożył już sobie w głowie plan, niezwykle zresztą sprytny, który uwzględniał jego obecne położenie, plany na przyszłość, a nawet stan zdrowia i temperaturę otoczenia. I uszedł ledwie kilkanaście kroków, może kilkadziesiąt, gdy dotychczasowa misterna koncepcja legła w gruzach.
- Matko moja złotowłosa – wyszeptał bezsensowną frazę, która nasunęła mu się dziwnym trafem na język, po czym uniósł jedną brew centymetr w górę, aż schowała się pod przemoczoną deszczem grzywką. – Trup?...
Skąd książę miał wiedzieć, że ciało, nad którym się zatrzymał, należy do Marii? Że klękając przy nim zaraz dojrzy wyłupione oko i zakrwawioną twarz, podartą lnianą koszulę i torbę, z której wypadły bandaże oraz wszystko, co wędrowcom przekazała Avia?
Dłoń dziewczyny drgnęła, gdy książę dotknął jej nadgarstka. Chciał ją jakoś opatrzyć, choć po prawdzie nie miał pojęcia, w jaki sposób działa pierwsza pomoc. Jako syn ostijskiego cesarza zawsze miał przy sobie całą świtę medyków, kucharzy i pomocników, wobec czego nie był ani razu zmuszony do samodzielnego wykonywania tych, w jego mniemaniu błahych, czynności.
I teraz żałował, bo po szybkim ocenieniu stanu ciała dostrzegł nieznaczny ruch piersi, a gdy wsłuchał się uważnie – do jego uszu dotarły ciche świsty wciąganego płytko powietrza. Sięgnął do rzuconej obok torby, po czym wyjął z niej szeroką chustę oraz biały, bawełniany zwitek bandaża. Nie wiedział, od czego zacząć.
Czy zetrzeć krew suchą chustką, zasłonić twarz, zacisnąć bandaż na zakrwawionej rę...
Urwał i wierzgnął do tyłu, wyraźnie wstrząśnięty. Nigdy w życiu nie złamał sobie nic – ręki, nogi, nawet palca. Miał niesamowite szczęście, że dotychczas również nie miał okazji przyglądać się otwartemu złamaniu. Poczuł gwałtowny odruch wymiotny i zacisnął mocno oczy, a palce wryły się mocno w glebę. Zaklął w duchu nad swoją słabością – do tej pory był święcie przekonany, że jest niezłomny, odważny i samowystarczalny.
Nie jestem, przyznał w duchu, ale przecież głupio byłoby teraz zmieniać opinię na temat samego siebie.
Wstrząs, jaki przed chwilą poczuł, jeszcze nie minął. Jofre głęboko wciągnął pachnące deszczem i leśną żywicą powietrze, po czym zaczął szukać gdzieś w odmętach pamięci jakichkolwiek informacji na temat pomocy w przypadku tak kiepskim, jak ten, który właśnie obserwował. Bezskutecznie.
I wtedy ciszę przedarły czyjeś kroki, których rytm był niespieszny, lecz równy. Książę znieruchomiał całkowicie, a brązowe tęczówki nabrały jednocześnie zaciekawionego i niepewnego wyrazu; niejednemu mógłby się skojarzyć w tym momencie ze spłoszonym wierzchowcem.
- ... pewien, ale to chyba gdzieś tu. Poznaję po śladach konia, musiał niedaleko stąd nas zrzucić.
- I ty jeszcze chodzisz? – I Jofre rozpoznał ten głos. A w jego głowie rozpętało się piekło.
Myśli goniły się nawzajem, krążyły wokół jednego imienia. Idalia. Przecinały je na wskroś i nadżerały zmysły księcia, kotłując się z nadzwyczajnym zapałem. Młodzieniec czuł się mniej więcej tak, jak kilka lat temu, gdy coś przeskrobał, a na horyzoncie pojawiała się najstarsza z sióstr lub – wówczas jeszcze w pełni zdrowa – matka. Przełknął ślinę i przygotował się na najgorsze, jednocześnie próbując wpaść na to, kto też towarzyszy blondwłosej poetce.
- Jak widzisz. – Ciepły uśmiech był pierwszą cechą, jaką książę zarejestrował u mężczyzny, który wychynął zza drzew.
Nie pojmował, jak w nocnych ciemnościach puszczy potrafił zwrócić uwagę na rzeczy tak nieistotne. Koloru oczu, włosów, ubioru nie udało mu się zarejestrować, za to od razu poczuł niewypowiedzianą wrogość wobec przybyłego. Jak mógł się teraz uśmiechać? Nie widział, co się działo?!
Jakby w odpowiedzi twarz mężczyzny gwałtownie zastygła w wyrazie zdumienia. Zrobił kilka szybkich kroków, po czym bez ogródek przyklęknął obok ciała i zaczął badać wszystkie zranienia i uszczerbki na zdrowiu. Jofre odchrząknął znacząco, jednak nie doczekał się najmniejszej reakcji. Wobec tego wstał i rozejrzał się za Idalią – nie mógł mieć aż takich złudzeń słuchowych, by wyimaginować sobie jej rozmowę z nieznajomym.
Nigdzie jej nie widział, miał już przemóc się i zapytać mężczyznę o imię, pochodzenie i kontakty z mafią, lecz przerwał mu gorący oddech, który poczuł na karku, i chłodne słowa:
- Jofre, sukinsynu.
Odwrócił się szybko, zdążył zarejestrować jedynie zamachującą się dłoń, a potem... poczuł tylko piekący ból w policzku i automatycznie zamknął oczy. Chwilę stał tak, trzymając się za twarz, po czym otworzył oczy i wypuścił z płuc powietrze.
- Za co? – zapytał, święcie oburzony.
Idalia mogłaby być w tym momencie najprawdziwszą boginią wojny. Jej błękitne oczy rzucały gromy, policzki przybrały kolor głębokiej purpury, a usta zacisnęły się w wąziutką kreskę. Ręka powoli opadła, szybki oddech miał w sobie coś groźnego. Jofre nieco cofnął głowę, jakby bojąc się, że poetce przyjdzie do głowy poprawić cios.
- Za co? – powtórzyła po nim blondynka, przełykając głośno ślinę. W jej głosie przebrzmiała prawdziwa wściekłość. – Za co, śmiesz jeszcze pytać!? Co zrobiłeś? Uciekłeś sobie, bo myślałeś, że jesteś taki mądry! Że nie zauważymy! Że nie zaczniemy cię szukać!
Jofre uniósł dłonie w pokojowym geście, ale Idalia tylko potraktowała je bezpardonowym trzepnięciem.
- Przez ciebie zginął Theo, rozumiesz?! – wrzasnęła mu prosto w twarz i zagryzła wargę, powstrzymując się od jeszcze większego wybuchu.
- Co...? – Bezradność księcia była tak autentyczna, że każdego by chyba rozbroiła jego niewinna mina. Ale nie Idalię.
- Gdybyś nie wylazł z tej jaskini – zaczęła odrobinę spokojniejszym tonem – nie poszlibyśmy cię szukać. Nie odnalazłby nas smok, nie straciłabym przytomności, a Theo nie musiałby walczyć z tym potworem! Nie musiałby ginąć...
To tylko twoje emocje. Nie jesteś nimi, wybrzmiało nagle w jej głowie. Dlaczego akurat teraz musiała słyszeć głos tego przeklętego, martwego elfa? Gdzie na tym świecie jest sprawiedliwość, skoro nawet nie może się porządnie nakrzyczeć?
Reynevan, do tej pory całkowicie pochłonięty opatrywaniem Marii – co jemu szło świetnie, w przeciwieństwie do nieudolnych starań Jofre – podniósł się z klęczek i podszedł do księcia, trącając go w ramię. Dziedzic odwrócił głowę, zdumiony tym zachowaniem, ale nic nie powiedział. Czekał.
- Jest tak, jak mówi Idalia? – zapytał poważnie mężczyzna, spoglądając swoimi przenikliwymi orzechowymi tęczówkami prosto w oczy księcia. Ten zaś odwrócił się całkiem w stronę swojego rozmówcy i bez słowa skinął głową.
Nie był przygotowany na cios. Gdy zgiął się w pół, jego wrzask przeszył las aż po korony drzew. Chwycił się za brzuch, z którego szybko wycofywała się pięść atakującego. Upadł na ziemię, jego głowa uderzyła prosto w buta poetki, która prędko go zresztą wyjęła spod rozczochranych, ciemnych włosów księcia.
Reynevan pochylił się nad nim i wykrzywił usta w coś na kształt łagodnego uśmiechu. Jedną dłonią podparł udo, drugą zaś wyciągnął w stronę Jofre. Zdumiony książę zmarszczył brwi i wypluł krew z przygryzionego języka.
- Coś jeszcze chcesz? – wycharczał.
- Wstawaj, młodziku – powiedział przyjaźnie żołnierz. – Swoje już odebrałem, teraz pozostało mi ci się przedstawić.
Młodzieniec wstał z jego pomocą i wstrząsnął głową, usiłując uchwycić równowagę i stłumić nieprzyjemne zawroty głowy. Księżyc łaskawie wychynął zza chmur, oświetlając lekko pomarszczoną twarz Reynevana, gdy ten po raz kolejny obdarzył księcia uśmiechem.
- Reynevan z Hayleybae – rzekł uprzejmie, skinąwszy głową, po czym uścisnął dłoń Jofre. Ten wyglądał na nieco zszokowanego tym, co działo się wokół, ale nie miał czasu, by cokolwiek sobie w głowie poukładać.
- Pomóż mi przenieść Marię w bezpieczne miejsce – kontynuował mężczyzna, wskazując na wciąż nieprzytomną dziewczynę. – Ona musi przeżyć, rozumiesz? I potrzebuję twojej pomocy.
Idalia uśmiechnęła się kątem ust, obserwując, jak Jofre dumnie się prostuje i potakuje głową na znak zgody. Pomyślała, że nigdy nie zrozumie do końca natury tego młodzika, który w gruncie rzeczy był prawie w jej wieku.
Jeden raz zdawał się być rozwydrzonym bachorem, innym razem ponurym rycerzem, teraz zaś kojarzyć się mógł z najdumniejszym i najwynioślejszym księciem na świecie, który nigdy nie splamiłby swojego honoru.
Mógłbyś zachowywać się czasem jak Reynevan, księciuniu, pomyślała, ruszając przed siebie, by poprowadzić mężczyzn w stronę jaskini, a stałbyś się ideałem. Księcia, mężczyzny... wszystko jedno. Ideałem.
I choć noc była ciemna, a droga niepewna, to drogę oświetlał im księżyc, a w sercach wciąż rodziła się na nowo nadzieja.
Ona jest jak feniks, natchnęło nagle Idalię, umiera wciąż, ale się odradza. Bez ustanku...

*
Nie mam pytań... Skończyłam pisać ten tekst pół minuty temu, jest wpół do drugiej na zegarze. Nie sprawdzałam błędów, gdzieżby. Nie informuję was, bo nie mam siły. Ale wrzucam to, bo jak mi się za pół dnia odwidzi, to rozdziału nie opublikuję prędzej niż za miesiąc, amen. Nie wiem skąd mam wenę, ale dziękuję, że jesteście ze mną! (Bo jesteście, nie? O.o)

Tak czy inaczej - proszę uprzejmie o opinię szczerą, rzetelną, o wytknięcie błędów i bezsensu tego rozdziału.  No, jakiś tam komplement też się przyda, ale osobiście to wam powiem, że chyba nie zasłużyłam... :p

26 komentarzy:

  1. Błędy, błędy - jakie Ty chcesz błędy?
    Ja tam nie widzę żadnych, ale może zauważę kiedy po raz któryś z kolei przeczytam ten rozdział. Nie sądziłam, że Idalia jest taka porywcza? Może to nie jest odpowiednie słowo... sentymentalna? Ech, nie wiem sama. Po prostu nie sądziłam, że aż tak polubiła Theo i że uderzy Jofre! Należało mu się. Dziad jeden :P Jesteśmy, jesteśmy z Tobą. Spróbowalibyśmy nie... No, chyba z mojej strony będą same komplementy niezależnie od tego czy zasłużyłaś, czy nie. Taki chyba już mój nawyk, że muszę rozpływać się nad Twoim kunsztem. Uwzględnić każde zdanie, nad którym się zachwycałam. Więc wiesz... Według mnie było wspaniale. Co mianowicie? Dobrze, wyodrębnię ^^ Przede wszystkim podobało mi się to, że dzięki Tobie wiem, że Theosiowi jest dobrze tam gdzie jest i już nie jest mi aż tak przykro. Dobrze odmieniłam jego imię? Nie mam pojęcia. Jeżeli źle to przepraszam po stokroć! Poza tym sądzę, że Rey i Idalia się polubili i może odnajdą wspólny język? Chyba oboje tego potrzebują po stracie Theo. Maria... mam nadzieję, że przeżyje i będzie zdrowa. Jofre, jak już wspomniałam zasłużył sobie na cios Idalii, a tym bardziej Reynevana. Rozśmieszyłaś mnie tym, jak po uderzeniu księcia, Rey mu się przedstawia. To było niezłe :D No i ta myśl Idalii na końcu. Przypomniały mi się bajki i morały w każdej z nich. Szczerze mówiąc, bardzo mądre słowa. Ech, się rozpisałam! W skrócie: uważam, że nie ma się do czego przyczepić, rozdział jest kwintesencją wszystkiego, czego oczekuję po opowiadaniu i nie martwię się już tym moim uzależnieniem. Nawet się z niego cieszę, bo Twoje opowiadanie warto czytać chociażby codziennie od nowa. Zasługujesz! :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wybacz, Imloth! Powyższy komentarz jest tak chaotyczny, że sama nie wiem o co mi chodziło :P

      Usuń
    2. Imię Theo można odmieniać wedle życzeń, więc nie mam ci nic do zarzucenia :D Dziękuję za tyyle miłych słów, bardzo mi miło je słyszeć. Co zaś się tyczy "szału" Idusi - mogę szerzej opisać jej tok rozumowania gdzieś na początku rozdziału XIX, bo raczej mało to uzasadniłam.
      A mimo wszystko z uzależnienia nie radziłabym się cieszyć - a nuż wydam kiedyś książkę, ty ją przypadkiem kupisz i będziesz chodziła z nosem w niej non stop. Jeszcze jakiegoś ciacha na ulicy nie zauważysz :c
      A mimo wszystko dzięę-kuu-ję! Błędów naprawdę nie ma? Ech, chyba nie wierzę!

      Usuń
    3. Jeżeli kupię książkę to na pewno nie przypadkiem! Pierwsza ją kupię, a co! :D Ciacha? Prędzej samochodu :P Z moim szczęściem... Uwierz, uwierz, bo nie ma wcale!

      Usuń
    4. Muszą być! Źle patrzysz, mówię ci :D

      Usuń
    5. Ja źle patrzę? Uwierz mi, moje gałki oczne nigdy nie patrzyły dokładniej. Ja je sobie prawie wypatrzyłam i nic nie zauważyłam ! Albo ślepnę, albo Ty tak dobrze piszesz ^^

      Usuń
    6. Imloth czy mogłam sobie wydrukować Twoje opowiadanie? Miałam tyle zaległości, że aż głupio o tym mówić, więc myślałam czy by go nie łyknąć w czasie wyjazdu. No kobieto masz baaardzo długie i wybitne te swoje rozdziały ;D W sumie wyszło mi 80 stron A4 w 12 ;)

      Usuń
    7. Kimkolwiek jesteś, anonimku, zezwalam! :D W razie potrzeby mogę wysłać w pełni (albo prawie...) poprawioną wersję wordową.

      Usuń
    8. To może ja "anonimek" będę się podpisywała jak na swoim blogu ;) I bardzo, bardzo dziękuję ;*

      anonimek - learotta

      Usuń
  2. Pewnie, że jesteśmy z Tobą ;)
    Ach, przynajmniej wiem, że Theo jest dobrze, tam, gdzie jest. Ale i tak jestem zła :P I trochu trzeba będzie czekać, zanim mi przejdzie. Teraz jestem tak nakręcona na Grę o Tron, ze już nawet "Jofre" przeczytałam jako "Joffrey". Ale to się wytnie. W sumie dobrze, że dostał. Należało się książątku jednemu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, kiedy ja czytałam Grę o Tron, zaczęłam zapisywać imię Jofre jako Joffrey właśnie, ale te dwie postaci mimo wszystko gryzły mi się jakoś, więc mi przeszło :3 Też uważam, że mu się należało, nie będzie przed szereg się wychylał, a co!
      Ale hola, hola, złościsz się na mnie za uśmiercenie Teofila? Toż to ja mu przysługę wyświadczyłam, nie będzie więcej robił z siebie idioty chłopina. :D

      Usuń
  3. Dobra... W sumie odpłaciło się Teosiowi za ten heroiczny czyn xD Teraz już się nie musi chłopina niczym przejmować, może mieć wszystko w czterech literach i rozkoszować się własnym, zasłużonym szczęściem. Eh, eh... Ale będę tęsknić, Elfie! :( Niechaj Ci Śmierć humoru nie psuje i pozwoli błogo tarzać w trawsku...
    Ryjka równie lubię, więc nie jest źle! A jego tak chętnie pewnie nie uśmiercisz! xD

    Błędów na twoim blogu to nie potrafię odszukać [chociaż w 17 chyba jakiś mi się udało! xD], a swoją drogą strasznie spodobał mi się ten fragment: "miał już przemóc się i zapytać mężczyznę o imię, pochodzenie i kontakty z mafią" :P Ogółem cud, miód i orzeszki ^^ I popieram, że księciuniowi małe łubudu się należało xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uśmiercić Reynevana?! To jak oglądać śmierć Roya Mustanga i oddać Anais w ręce Radowida, a potem oglądać, jak Roche zmienia paski.
      No dziękuję bardzo za komentarz - i ja wciąż nie wierzę, że nie ma się do czego przyczepić ^^' A książę dostał za swoje i niech żyje (wolność) dalej.

      Usuń
  4. Więc tak! Dlaczego ten rozdział był tak nagannie króciutki? Normalnie czytam, czytam, patrzę - a tu już rozdział skończony, a ja umieram w bólu i tęsknocie za historią moich ulubionych ludziów! Jestem zła i zawiedziona i czuję się fee. Dobra, dobra. Tak zacznę znowu od rzeczy niezwiązanej z tekstem - dziękuję bardzo za dedykację! W końcu ktoś mi ją dał! XD Duma mnie rozpiera i poczułam się fajna :3
    Tekst,tekst,tekst - od początku. Teoś nie żyje. Przebolałam ten fakt z bólem i żółcią w brzuchu, czy coś... Pochowali go przyjaciele, tylko to było dobre w tej całej sytuacji :< dlaczego on UMAR?! mimo wszystko, przejdźmy dalej.
    Co mi się rzuciło pod koniec to brzydkie zachowanie wobec Jofa. Tak, wiem. Uciekł sobie idiota patentowany, a przez niego zginął kłapouszek, a wszyscy się rozproszyli. Mimo wszystko - był zraniony, z tego co pamiętam - wcześniej męczyła go jakaś gorączka (dobrze kojarzę? Bo ja już nie ogarniam mózgu XD)No! Ale tak - żołnierz Reyek, choć odważny i twardy to moim zdaniem nie uderzyłby go, widząc wcześniejsze uderzenie Idalii. Po co miałby dostać drugi raz? Bez przesady, nie męczcie mi księcia, nie męczcie :< W ogóle Rey wie, że Jof to książę? Co prawda w tych warunkach nie ma to znaczenie czy podróżują z królem czy ze świniopasem, ale jednak Rey mógłby oszczędzić biednego chłopaczka D:
    Ale i tak kocham kocham Rejcia i Idkę i Joffa, ale nie lubię, gdy babeczki biją facecików (zwłaszcza tak uroczysz :3 XD) z powodu błahych spraw. (nie mówię tu akurat o śmierci elfa, bo i tak Idka głupio mówi, że zginął przez niego. Elf poszedł tam gdzie mu było lepiej, gdzie nikt nim nie wzgardzi, a dodatkowo - widocznie takie było jego przeznaczenie i prędzej czy później zginąłby straszniej lub mniej strasznie, tak myślę.)
    To tyle z mojego komcia - poza tym czy tylko ja jestem obrońcą Joffa? XD wszyscy chcą go bić i bić, a idźcie wrony, idźcie :< dobra - rozdział i tak mi się podobał, było, jak powinno być - nie mogłam się oderwać od czytania i jak zawsze umiesz w przyciągający sposób pisać - aż mam ochote napisać własne opowiadanie, jeeeejciu! <3 Jest świetnie - ale następnym razem poproszę dłuższy rozdział, żegnam się! :DDDD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, tylko ty bronisz Joferka, reszta (włączając w to mnie) to naganne, wredne istoty, które uważają, że powinien płacić za głupotę i gnić w cierpieniach.
      Co zaś do zachowania Reynevana - nie, nie wie, że ma do czynienia z księciem (pracuję nad opisem jego miny, gdy się dowie... XD). I w gruncie rzeczy trudno wyczuć, czy wie, że Idzia go uderzyła - w moim skromnym mniemaniu chłopina był tak pochłonięty ratowaniem życia Maryni, że zaczął słuchać dopiero po chwili. Postaram się mimo wszystko coś tam podreperować, bo Shauu Złota Rada cudownie wpłynęła na zakończenie ostatniego rozdziału!
      A za dedykację nie masz co dziękować, pewnie jeszcze komuś się trafi, no ale wiesz. To za specjalne zasługi tudzież urok osobisty :D
      Co zaś do długości rozdziału - TO JEST PONAD 6 STRON, ile ty chcesz? Przecież ja nie wyrobię inaczej, ludzie będą krzyczeć po Polsce, że ja im jakieś eseje każę czytać, a ty chcesz DŁUŻSZE? hmm... zrobię ankietę. ^^
      Dzięki wielkie za komentarz! Miło mi na widok takiej długości <3

      Usuń
    2. haha, ta! ja i ten mój wrodzony urok osobisty <3
      O,proszę! Wyobrażam sobie, że najpierw rozdziawia Reyek usta, a potem przyklęka na jedno kolano, przeprasza i przyrzeka służyć, hahah. W takim razie nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału :D
      Tak! Ankieta to zdecydowanie dobry pomysł! Chociaż pewnie nikt mnie nie poprze, tak jak w sprawie Gofra. dlaczegoo jestem wyjątkiem?! XD
      nie ma sprawci - długie komentarze pisze się przyjemniej <3

      Usuń
    3. Rey? Służyć? Przemyślę to, bo nigdy nie było powiedziane, gdzie leży jego ojczyzna - w sensie na terenie jakiego państwa znajduje się Hayleybae. Ale scena, nie powiem, zakrawa się na epicką. Ankietkę w takim razie robię, nawet mam pomysł na drugą, choć pewnie oddane zostaną... y... 3 głosy? :D Mój rekord to 9, więc wiesz. Mimo wszystko spróbuję, coby nikogo nie zmuszać do skrobania tych komentarzy wciąż i wciąż.

      Usuń
  5. Naczelny Złoczyńca9 czerwca 2012 19:18

    O rany, rany!
    Pod względem merytorycznym nie będę się jeszcze wypowiadać, bo mam ciągle zaległości. Ale technicznie jest naprawdę dobrze!
    Z jednej strony piszesz o wydarzeniach, o których ciężko się czyta - śmierć, pogrzeb, próba ratowania towarzyszki podróży, bezradność i złość... Mnie z reguły takie opisy po prostu przygniatają, ale u Ciebie wszystko jest tak ładnie wyważone. Nie okrajasz rozdziału z emocji, doskonale oddajesz uczucia bohaterów, a jednocześnie nie sprawiasz, że mam ochotę się pochlastać po zakończeniu lektury. Dobra robota. <3
    Ach, i jeszcze coś. GG owszem, posiadam, ale prawie w ogóle z niego nie korzystam. ^^" Wchodzę na nie raz na ruski rok, zatem powiadomywanie mnie tą drogą nie miałoby sensu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O rety, jak miło! :D To nie ma sprawy, będę cię powiadamiać przez Klub. A z nadrabianiem nie masz się co spieszyć, bo ja sama (mając 4 rozdziały...) jeszcze u Ciebie nie jestem na bieżąco! Mimo wszystko baardzo dziękuję za komentarz. Myślałam, że jak się na Blogspota przeniosę, to będę pisać sama dla siebie, a tu... miłe zaskoczenie ;)

      Usuń
    2. Napisałabym: "więcej wiary w siebie", ale sama wiem, co to za uczucie, gdy startuje się z opowiadaniem i nie jest się pewnym, jak zostanie odebrane. ^^"
      Niedługo z dodawaniem notek trochę przystopuję, bo póki co jestem w trakcie zbierania materiałów do ranulfowych cierpień. I sama cierpię. xD Strasznie porąbana epoka!

      Usuń
    3. MISTRELLINI?!
      No ładnie! Ja tu od jakiegoś czasu z niepowodzeniem usiłuję Ranulfa na Onecie otworzyć, a panienka nawet mi znać nie dała, że się z blogiem przeniosła :D Pozostaje mi tylko tupnąć nóżką i zarzucić fochem, a potem zabrać się za czytanie... Bo przecież nie mogę przegapić perypetii naszego kochanego nieudacznika <3 No ale weź - teraz, gdy ja wspaniałym trafem wreszcie zaczęłam rozpoznawać postaci na Twoim poprzednim nagłówku (bo tam był Gilbert chyba?), walnęłaś mi jakiegoś kurde rycerza :D

      Usuń
    4. NO TAK. XD
      Nikogo nie informowałam, bo miałam zamiar napisać Ranulfa od początku, bo to, co do tej pory powstało, zupełnie do mnie nie przemawiało. A ponieważ zmienił mi się trochę koncept, nie wiedziałam, czy starzy czytelnicy polubią tę "nową wersję", więc stwierdziłam, że najlepiej będzie zacząć jak z każdym nowym opowiadaniem. :D
      Ja wiem, że rycerz ma się do Ranulfa jak... piernik do wiatraka, ale nie znalazłam żadnego innego szablonu odpowiadającego moim gustom. xD

      Usuń
  6. Prosiłaś o wypisanie błędów i, biedaczysko, sporo się naczekałaś! Jak widać, moje uzależnienie nie jest złe ^^ Chyba nawet ma kilka faz :P
    Faza 1 - czytam jak leci i nie przejmuję się niczym. Jestem tam!
    Faza 2 - czytam dokładnie, przezywam wszystko od nowa.
    Faza 3 - czytam po raz kolejny, ot tak, z sympatii
    Faza 4 - czytam, bo może coś przeoczyłam.
    Jak widać, muszę czytać każdy rozdział kilka razy, żeby odnaleźć jakikolwiek błąd.
    Było ich niewiele, szczerze mówiąc. Takie niewielkie wpadki, które przytrafiają się nawet najlepszym. Jak widzę wena dopisuje :P W sondach oddałam swój jakże cenny głos i teraz czekam na kolejny rozdział ( mojego uzależnienia ciąg dalszy).

    ,,Śmiech, dotąd tłumiony, wyrwał się na powierzchnię ze zdwojoną siłą." - wyrwał się z piersi lub wydostał na powierzchnię

    ,,Deszcz, który nie tak dawko był jedynie mżawką, teraz zamienił się w ulewę." - dawno

    ,,Ale nie mógł pozwolić sobie na uronienie choćby jednej łzy, nie teraz." - Nie zaczyna się zdania od ,,ale"

    ,,Ale nie zdawałam sobie, że jesteś tak podobny do moich wyobrażeń." - to samo, co wyżej :)

    ,,I choć noc była ciemna, a droga niepewna, to drogę oświetlał im księżyc, a w sercach wciąż rodziła się na nowo nadzieja." - powtórzenie - droga, drogę

    Nic poważnego, jak już mówiłam. Nie masz się czym przejmować. Jest mi nawet trochę głupio, że wszyscy Cię chwalą, a ja wypisuję błędy... Cóż - ktoś musi *_*
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  7. Teofil! <3 szkoda, że nie opisałaś jego miny po dowiedzeniu się, że tak formalnie jest trupem xD a wgl to jak śmiesz krzywdzić Gofera?! "kobieta mnie bije" - no proszę Cię, mego wielkiego księciunia uderzyć pozwalasz? hańba Ci!
    a tak swoją drogą, czy ja dobrze przeczytałam, że Marynia ma wyłupione oko?
    jestem z siebie dumna, bo postanowiłam, że wrócę do blogowania xD który to już raz? :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak Lenuś, zróóób to <3 A nie... jak widzę, już to zrobiłaś :3 A zatem: Baśka, nadchodzę!
      I tak, Marynia ma wyłupione oczęcie. Oj, sporo cię ominęło, kochanieńka! A książę odpłacił za swe winy i już się na niego nie gniewam, więc bezproblemowo jest i generalnie mam już 7 stron nowego rozdziału. Który przestał mi się podobać właśnie :c

      Usuń
    2. popadamy w niekochanie swoich rozdziałów? to chyba zaraźliwe xD ale zrobimy Maryni protezkę z kurzego jaja, prawda? btw zabiłaś mi Teosia, więc Goferka traktuj ulgowo.
      a wiesz, mi się mój rozdział nic, a nic nie podoba. takie to wszystko słodkie, jakby moje nie było xD ale, ale... Lenusia ma już 7 rozdziałów do przodu napisanych, więc na razie nie zniknę. pomysłów na kolejne jest milion pińcet. z tym złapałam zastój, bo nijak nie dało się tego wszystkiego napisać, z tego tytułu powstało takie coś :P

      Usuń